literature

Ballada #0 Historii zaczatek [fantasy]

Deviation Actions

nuadell's avatar
By
Published:
862 Views

Literature Text

        Praca pogromcy potworów nigdy nie należała do przyjemnych, przyjaznych, ale zawsze cieszyła się sporym zainteresowaniem. Jedną z przyczyn był fakt, że okazywała się dochodowa. Tak, to głównie brzdęk srebrnych monet w sakiewce sprawiał, że wykorzystywałam swe umiejętności w tym jakże niewdzięcznym zawodzie i zapominałam o tych momentach, w których ma głowa spoczywała między kłami niebezpiecznych bestii, co zamieszkiwały Amenteris. Czy one nie potrafiły nigdy spełnić mej prośby, którą do nich kierowałam? Czy tak trudno spełnić życzenie niepozornej, uroczej dziewczyny pełnej kultury osobistej i wdzięku? "Przepraszam, dasz się zabić? Pieniędzy mi trzeba na kowala, nową zbroję, alkohol..." Nie, potwory tego nie rozumiały. Obawiam się, że nie zrozumieją nigdy. No kurwa! Dlaczego?!
        W czasie, gdy debatowałam nad tym czy praca mi się opłaca, pod ciosami mego miecza ginęły żywe trupy. Stworzonka te, o jakże nienagannej i powalającej na kolana urodzie, wprost nadawały się na kandydatów na męża. Istne smakołyki. Dla robali. Gnijące ciała, wydłubane oczy, zielonkawa skóra i wylewające się wnętrzności. Nogami włóczyły jak ma siostra, gdy wracała z całonocnego picia z krasnoludami. W sumie, sama lepiej nie mogłam wyglądać w takich chwilach. Na ożywionych trupach dostrzegałam eleganckie ubrania, w których zostali pochowani głęboko pod ziemią, a które teraz pokrywała gruba warstwa błota. Mruknęłam pod nosem przekleństwo, odpychając nogą leżące truchło, co jeszcze ostatkami sił pragnęło złapać mą skromną osóbkę. Wszyscy martwi. Znaczy bardziej niż przed chwilą... Jeśli to możliwe, naturalnie. Rozejrzałam się, oceniając sytuację i z uśmiechem stwierdzając, że robota wykonana w pełni, więc i brzęcząca radość do sakiewki wpadnie.
        Znajdowałam się na cmentarzu, a ściślej rzecz ujmując, pod nim, w katakumbach. Setki ciemnych pomieszczeń tworzących skomplikowany labirynt, z czego każda komnata miała w sobie co najmniej dziesiątkę trumien i lokatorów nieproszonych - pająków. Czy one muszą być wszędzie? Nie, nie truposze, pająki. Te ohydne, ośmionożne stworzenia, które czyhają na mą duszę! Nieważne, że ją sprzedałam lata temu, te i tak wyssą ją ze mnie za pomocą swoich ślepi.
        Na posadzce zalegała gruba warstwa kurzu, ale moją uwagę przykuło coś, czego nie było jeszcze kilka chwil temu, albowiem na niej dostrzegłam odbite bose stopy. Właściwie, to misję zakończyłam i nie musiałam dociekać, do kogoż te stopy należą. Wszystkich mniej martwych uczyniłam bardziej martwymi, więc nic tu po mnie. Wytarłam ostrze o białą chusteczkę, którą następnie schowałam do kieszeni. Miecz przyczepiłam do pasa, dzięki któremu spodnie z dupy nie zjeżdżały i ruszyłam do gospody, gdzie miała oczekiwać mnie ma zacna siostra.

        Zajazd, w którym wynajmowałam pokój wraz z siostrą, był rozpadającą się ruderą stojącą w centrum miasta. Pięknego miasta, zbudowanego na zboczu góry. Drewniane budynki stały twardo na gruncie błotnistym, niezależnie czy padał obfity deszcz, czy też słońce przemieniało to miejsce w rozgrzaną patelnię. Aż dziw, że ludzie w dalszym ciągu mieszkali w tym zapchlonym, przez boga zapomnianym zakątku. Toć każdy o zdrowych zmysłach podwinąłby ogon, spakował swe śmieci i ruszył na poszukiwanie szczęścia wszędzie tam, gdzie nie wyglądało podobnie! Nad wszystkimi budowlami górowała twierdza z kamienia wykuta w górze, która z nieznanych mi przyczyn, wzbudzała we mnie irracjonalny lęk. Prastare zamczysko, z trudem się utrzymujące na niewiarygodnie cienkich stalagdytach, przez co budowla wisiała nań jak widmo śmierci.
        Ulice błotniste, po ostatniej ulewie, utrudniały mi wspinaczkę do gospody. Ułatwieniem również nie była ma skórzana zbroja, która choć z pozoru lekka i sprawna, utrudniała mi wysiłek niewiarygodnie. Spodnie skórzane wrzynały się w pośladki, nieprzyjemne podrażnienia na dupie robiąc. Buty do kolan na klamry zapinane, z pozoru wygodne i dopasowane, tak naprawdę na oko gwizdnęłam lata temu z targowiska, a ucieczka dotychczas należała do mych spektakularnych wyczynów. Tym bardziej, że magiem sprzedawca był i ognistymi pociskami rzucał we mnie jak w tarczę, co nóg magicznie dostała i ot tak spierdalała. Z nowymi butami. Materiałowa, zielona koszula również za złoto kupiona nie była, choć kradzież do prostych nie należała. Amenteryjczyka łatwiej przechędożyć wbrew jego woli, niźli okraść. Na koszulę gorset zapięty miałam, co mój zacny biust w lepszej formie pokazywał, a jednocześnie element zbroi pełnił - ta już za własne, krwią zarobione pieniądze kupiona. Na ramiona, z kolei, narzucona skórzana kurtka, ma chluba i największy skarb. Utwardzana, z zabitej przeze mnie bestii, Cieniołaka. Paskudztwo straszne, trudne do ubicia, a skóry byle mieczyk nie przebije. Lekka zbroja, nie krępująca ruchów i czarna. Tak czarna, jak najczarniejsza noc w dupie niewolnika być może. W obawie, że ją pobrudzę, stawiałam kroki ostrożnie, grzęznąc po kolana w błocie jak w biegunce jakiegoś smoka. Nie, nie dupę niewolnika, a kurtkę.
         W końcu udało mi się stanąć pod drzwiami gospody. Drewniana, dwupiętrowa chata, której okiennice ledwo się trzymały, okna tak zabrudzone, że wewnątrz odnosiło się wrażenie, iż noc panuje. Dachówki polowały na nieszczęsnych przechodniów, podłoga atakowała poluzowanymi deskami, a barman próbował otruć rozcieńczonym piwem. Czy nie obawiał się śmierci? Toć za to przestępstwo czekała go okrutna kara! Zatopienie w beczce, w rozcieńczonym alkoholu. Gdyby nie fakt, że śmierci proceder w pełni popełniałam za tak przestępstwo paskudne, to bym piwa jednakowoż żałowała.
        Jak zwykle w przybytkach tego typu, panował tu tłok. W powietrzu unosiły się cudowne aromaty spoconych rolników, pijanych robotników, nieumytych niewolników, a wszystko z domieszką dymu papierosowego, alkoholu i dymu z kominka, przypalonego kurczaka i ash'ala'ballarskich perfum. Sala, wbrew temu, że chata niewielka była, sporej wielkości rozmiary posiadała od wewnątrz. Szkoda jeno, że ściany zdemolowane, sufit w opłakanym stanie zaraz na łby biesiadników zwalić się miał. Owalne stoliki pełne kufli ze złotym trunkiem, krzesła zajmowane przez stałych bywalców, a na podłodze zalegali nieprzytomni przyjezdni, co hardych, żelaznych wątrób naszych amenterysjkich nie śmieli pobić. Żadnych ozdób, firanek i, brońcie bogowie, trofeów łowieckich, co we mnie krew gotowały. Ja tam nie specjalnie lubiłam obijać ludziom mordy, jak patrzy się na mnie taki jeleń, czy inna paskuda, co drwiący wyraz pyska martwego ma. Jeno tak się w alkoholowym stanie wydaje, bo na trzeźwo, to raczej nieudane zabawy wypychacza zwierząt. Raz spotkałam w gospodzie głowę dzika wiszącą nad barem. Wówczas uznałam, że to głowa teściowej, gdyż rysy twarzy podobne do karczmarskiej żony były. Ujmujące podobieństwo, doprawdy! Oczywiście, nie omieszkałam się tą nowiną podzielić z gospodarzem, który śmiechem parsknął donośnie, że mu smarki z nosa pociekły. Szkoda, że baba jego zainteresowana żartami była, bo jak się dowiedziała, cóżem szeptem pod stołem rozpowiadała, z przybytku mnie wygoniła, moje rzeczy jak śmieci przez okno wyciepując.
        Stałam w progu, pijące rzesze obserwując, zakazane, amenteryjskie pyski, co me oczy radowały. Amenteris dla amenteryjczyków, koniec kropka, żadnych ciulasów, co zasad naszych nie znają, tylko niezgodę sieją swą wyższością nad tym, co dla nas rodzinne. W tłumie dostrzegłam mą siostrunię, siedzącą przy jedynym, na wpół wolnym stoliku. Towarzyszył jej dość pulchny jegomość, lecz o jego nieprzyciągającej uwagi urodzie nie mam ochoty się wypowiadać, bo na amenteryjczyka to on nie do końca wyglądał.
        Nikt nie ważył się zaczepiać, czy podsiadać mej zacnej siostry. Groziło obcięciem palców, wszystkich dwudziestu jeden, jeśli to mężczyzna na odwagę się zebrał. Ów dziewczę miało długie, proste, kruczoczarne włosy, które przeważnie nosiło rozpuszczone. Owszem, zdarzało się, że je spięła, lecz to naprawdę od święta. Luźne kosmyki, coś jak grzywka grzywka, gęsto opadały na czoło, lecz sumiennie je przycinała, by czerwonych oczu nie przesłaniały. Twarz miała drobną, uroczą, lecz okrutny uśmiech niszczył niebiański efekt, ale czegóż się spodziewać innego.
        Ubierała się dość wyzywająco, jak na nasze standardy, choć zgorszenia w ludzie nie siała, tylko męskie oczy na swą postać przyciągała. W wysokie buty, do połowy ud sięgające odziana, ze skóry najczarniejszej, jaką sprzedawca na składzie posiadał. W przeciwieństwie do mnie, kupione miała, choć za moje pieniądze. Czerwone spodnie, lniane, co sobie na narodziń rocznicę zażyczyła, oraz tejże samej barwy koszula z jedwabiu aż pod szyję zapinana. Na to podobnie, jak ja, czarny gorset zapięty, lecz płaszcz zamiast kurtki posiadała, prawie do kolan opadający. Jedną bestią na pół się podzieliłyśmy - jej większą część oddałam, dla siebie jeno ochłapy zgarniając. Na dłoniach rękawiczki z poucinanymi palcami, z delikatnej skóry, co jej złodziejskiego kunsztu nie blokowały. Opierała głowę leniwie na dłoni, układając swe magiczne karty, z których rzekomo przyszłość wróżyła, choć jak szczera mam być, gówno się sprawdzało. Znałam ją za dobrze. Ignorantki wrażenie stwarzała wokół siebie, lecz czujnym okiem obserwowała to, co się dzieje. Dlatego też me zjawienie się w gospodzie nie umknęło jej uwadze. Po czym to poznałam? Jej okrutny uśmieszek przeszedł w pełne szaleństwa wyczekiwanie. Zlecenie wykonane, teraz czas na płacę.
        Przecisnęłam się przez tłumy spoconych ciał, chociaż większość czmychała spod mych stóp, tknięta przerażeniem. Opinia. Tak, każdy posiadał swą własną opinię, a do najgorszych należała moja, choć do końca nie wiem co o mnie powiadali. Ma siostra również pogłoski tworzyła, choć jej uroda strach w ciekawość przemieniając. W końcu usiadłam na wolnym krześle, leniwie kładąc zabłocone nogi na stół, co wywołało zniesmaczenie u tajemniczego mężczyzny. Pulchna, różowa od alkoholu twarz, która na dodatek z brzytwą do golenia się pokłóciła. Włosy dawno wody nie widziały, a zapach od faceta powalał na ziemię. Dosłownie. Miał ochotę uciec, ale dostrzegłam, że zarówno rękawy, jak i kołnierz miał przybity do krzesła. Skutecznie ma siostra zatrzymała pracodawcę. Skrzywiłam się, posyłając mu gardzące spojrzenie.
        - Gdzieś ty była? – spytała ma zacna siostrunia, nie odrywając wzroku od kart. Machnęłam na kelnerkę, która widząc mój gest, odwróciła się naprędce tyłem i uciekła w tłum. Cholera jedna. Usłyszałam chrząknięcie siostry. Dobrze, już dobrze, odpowiadam, zrzędliwa babo ty.  
        - Na cmentarzu – odparłam, ponownie machając na kelnerkę. Niech no tu któraś podejdzie, bo jak zajdę do barmana, to… O, przylazło to to.
        - Co podać? – Głupie pytanie, dziewojo, toć zawsze zamawiam to samo, ale na głos nie powiedziałam, jedno się uśmiechnęłam.
        - Wódka, pełna butelka i dwie szklanki, jeśli łaska - czyste. – Podkreśliłam, spoglądając na nią. Biedna, szesnastoletnia dziewczyna, która szukała sposobu, by na utrzymanie rodziny zarobić. Niewdzięczna robota, naprawdę. Ładna ona nie była, to na bogatego mężulka liczyć nie mogła. Machnęłam na nią ręką, by mi z oczu znikła. Jej widok tylko apetytu zabierał, ale ta jednak nie ruszyła się, patrząc na mnie, jakbym przekleństwami rzucała na lewo i prawo jak flakami bezpańskiego psa.
        - Po co panienka była na cmentarzu? – spytała, a jej głos delikatnie drżał. Dziewczyno, litości, zrób mi tę przyjemność, zejdź z mych wrażliwych oczu i przynieś wódkę. Do czasu, aż nie schleję się do tego stopnia, że będziesz boginią urody, na oczy mi się lepiej nie pokazuj. Westchnęłam. Czemuż to na trzeźwo nigdy nie potrafiłam powiedzieć tego, co myślałam? Dziewoi zdziebko szkoda, bo to nie jej wina, że bogowie urody poskąpili, a złoto z nieba wraz z deszczem nie lało. Zresztą, sama piękności okazem nie byłam, ale wścibskość jeno wkurwiać mnie poczęła.
        - Miejsce zarezerwować, taki ruch tam teraz jest – warknęłam nieprzyjemnie, odwracając się tyłem do dziewczyny, a ma siostra prawie śmiechem sięzadławiła. Zmrużyłam oczy, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. Nie umilkła, a skądże. Rechotać jak żaba zaczęła, taka szalona, po eksperymentach jakiegoś maga, co mutacjami się zajmuje.  Złośliwe stworzenie, sprzedam i dopłacę nawet. Chętny któryś? A w życiu! Mej zacnej siostruni nawet diabłu bym nie sprzedała! Toć biedny żywot miałby ten diabeł…
        - Toć pani zdrowa i ładna… - zaczęła, jednak nie słuchałam jej dalszego wywodu. Czy ta zacna istota powiedziała ładna? Toż to cios w me okrutne serce! Ja żem jest piękna, skąpana w okrucieństwie! Zerwałam się, łapiąc rękojeść miecza i celując jej nań prosto w pierś ostrzem. Dziewczę cofnęło się z piskiem o krok, patrząc na mnie wielkimi, załzawionymi oczyma. Zamarła świadoma, że uciec nie ma jak, a ja me oczy zmrużyłam niebezpiecznie, usta wykrzywiając w wściekłym grymasie. Efekt dopełniała stara, nie zbyt dokładnie wytarta krew.
        - Toć panna też młoda, zdrowa, lecz niezbyt urodziwa. Śmierci teraz się obawiasz, czyż nie, cna niewiasto? Szepnę ci na ucho radę – syczałam jadowicie, a siostra chichotała pod nosem, przyglądając się całej scenerii z lubością. – Wiek nic do rzeczy nie ma, gdy Dance macabre przyjdzie czas. Zwykła stal, w słoneczne popołudnie potrafi odebrać ostatni dech. Pragniesz wiedzieć, cóżem na cmentarzu robiła? Trumnę wykupiłam, a umarły mi się wrył z buciorami. To żem skurwysyna mieczem zaciukała. Zrozumiałaś? Tak? – Widząc, jak nerwowo kiwa głową, trzymając ręce na ustach by nie krzyczeć, schowałam miecz – To teraz wódka i szklanki, jeśli łaska.
        Pobiegła, potykając się o własne nogi. Ludzie patrzyli na mnie, jakbym wariatką z mieczem była. Posłałam im szelmowski uśmiech, sprawiając tym samym, że odwrócili wzrok, wracając do czynności, które wykonywali lada chwila. Usiadłam z powrotem, spoglądając na grubego jegomościa, z miłym uśmiechem. Cóż ja poradzić mogę, że me przyjemne oblicze przerażało ludzi bardziej, niźli ma wściekła twarz?
        - Mości panie, czas do interesów powrócić. Tassorui, siostrzyczko kochana, na ile żeśmy się to umawiały? – spytałam  bardzo przesłodzonym głosikiem. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę ze skóry wyskoczyć i samym szkieletem uciec. Oczywistym było, że ofertę wystawić, by najemnika wykorzystać a monety zachować. Jeno z diabłem pakt podpisał, czego świadom teraz był.
        - Jeśli mnie pamięć nie myli, a mylić z pewnością się nie myli, to dwadzieścia pięć – zamruczała jak kot, bawiąc się kartą. Spojrzałam pytająco na grubaska, który sprawiał wrażenie, że dusi się własnym językiem. Uwolniłam jego prawą rękę, obserwując, jak wyciąga sakiewkę z odliczonymi monetami. Nawet jej nie dotknęłam, łaskawym spojrzeniem nie obrzuciłam. Ja byłam od zarabiania, lecz siostra od liczenia. Ten układ niepisany pasował i mi, i jej.
        Słyszałam, jak wysypała na stół srebrne monety, po czym zgarnęła jednym ruchem ręki. Poczęła ustawiać je w słupkach, po pięć na jeden. Ja natomiast z zadowoleniem obserwowałam ludzi w gospodzie. Mieszanina ludzka, wszelaka maść. Wszyscy pili! Od rana! Toć to chore, na wątrobę pójdzie. O, i kelnereczka nadchodzi. W dłoniach trzyma dwie szklanki i buteleczkę dobrze schłodzonej wódki. Pewnie w wiadrze, w wodzie ze strumienia trzymała. Kiedy stawiała przede mną na stole te rzeczy, dłonie znacznie drżały jej ze strachu. Dla osłody dnia posłałam jej buziaka, gdy zerknęła na mnie z lękiem. Efekt inny, niźli pragnęłam. Uciekła, speszona. Toć ja tego nie rozumiem!
        Postawiłam szklaneczki, jedną przy mej ręce, drugą przy siostruni dłoni, nalałam odpowiednią ilość alkoholu. Odczekałam, aż przestała liczyć, stuknęłyśmy się kubeczkami i do dna osuszyłyśmy z wódki, po czym z pełnym zadowolenia uśmiechem rzekła:
        - Dwadzieścia cztery, siostrzyczko. Ktoś nas naciągnąć chciał – powiedziała, opierając leniwie głowę na ręce, której zgięty łokieć opierał się blat stołu. Pokiwałam ze zrozumieniem, wyciągając ostrze i z czułością matczyną gładząc metalu strukturę.
        - Ładnie to tak? Dla srebrniaka życie nadstawiać? – spytałam, a uśmiech poszerzał się wraz z rosnącym przerażeniem u mężczyzny. Tassie, ma kochana siostrzyczka, schowała pieniądze do sakiewki,  którą włożyła w bezpieczne miejsce do torby.
        - T-to ja dopłacę! – zapiszczał, a Tassorui zachichotała okrutnie. Teraz, w jej dłoni, zamiast karty widniał mały, srebrny nożyk do rzucania.
        - Dopłacić? – Uniosłam brwi w wyrazie zdziwienia, posyłając udawane,  zaskoczone spojrzenie mej siostrze. Ta zrobiła dokładnie to samo, spoglądając na mnie.
        - Toć brakuje tutaj dwudziestu pięciu monet, nie jednej – rzekła spokojnym tonem, drapiąc się leniwie po szyi. Wstałam, biorąc ze sobą miecz. Okrążyłam stół niczym pantera i stanęłam za grubaskiem, obejmując go w szyi tak, by jednocześnie miał przed oczyma mą broń.
        - To jak, wpłacasz całość jeszcze raz, czy podrzynamy gardełko i bierzemy to z twych zwłok? – spytałam  głosem nasączonym słodyczą. Mężczyzna szarpnął się, a ja odskoczyłam, nim złamał mi nos głową. Dureń!
        - Nie możecie! – zaczął się drzeć na całe gardło, tym samym, zwrócił na siebie uwagę wszystkich w gospodzie. Skrzywiłam się z niesmakiem, posyłając pytające spojrzenie siostrze. To był jej plan, zatem niech go rozwiązuje. Toć ja byłam tylko od zarzynania poczwar w ciemnych jaskiniach. Tassie zaśmiała się, a wszyscy ludzie cofnęli się na bezpieczną odległość. Z wariatkami nigdy nic nie wiadomo, czyż nie?
        - Znasz prawo, grubciu – Dostrzegłam w jej postawie sygnał, bym stwarzała wrażenie niebezpiecznej. Chcesz grać, siostrzyczko? Dobrze, się zabawmy. Zaczęłam kręcić mieczem w dłoni, a ten z świstem przecinał powietrze. Dla oka pozostawała jedynie srebrzysta łuna. Tym sposobem skutecznie zablokowałam wszelką chęć ucieczki, czy też interwencji ludzi. Toć, znali nas z tej niezbyt dobrej strony. Oczy mężczyzny wychodziły z orbit z przerażenia, a język mielił w powietrzu niezrozumiałe nań kręgi, jakby chciał coś powiedzieć, lecz strach skutecznie odganiał myśli. Siostruniu, streszczaj się.
        - Właśnie, znasz prawo – ponagliłam go, dając jej do zrozumienia, że ja go nie znam! Toć dziewczyno, wtajemniczaj mnie w swe szatańskie plany, bo któregoś dnia wbiją nam nóż w dupę nim zdążymy pierdnąć!
        - Jeśli nie wpłacasz zgodnej całości, ta część, która pozostała wpłacona, przepada i musisz zapłacić od nowa, wszystko. Wyskakuj z pieniędzy. – Ostatnia kwestia nigdy jej się nie nudziła, a powtarzała ją wielokrotnie. W jej ustach brzmiała niczym symfonia, kołysanka wręcz. Dzięki temu mogłam jej słuchać wielokrotnie, a me ucho radowało się za każdym razem.
        - Chrzań się! – warknął w przypływie odwagi, z zamiarem wyminięcia mnie. Cóż, skoro niemiłe słowa nie działają, to czas przejść do rękoczynów. Wciąż kręcąc mieczem, kopnęłam faceta, a ten na ścianę poleciał niczym szmacianka lalka. Mężczyzna zaczął szlochać, wołając o litość, co żałosne się wydało z postawą odważniaka, co przed chwilą prezentował. Litości? Nie znałam tego słowa. Tej emocji również. Skupiłam się na nieszczęśniku.
        - Tassie, co pierwsze ląduje na stole? Nerka czy płuco? – spytałam, po czym miecz zastygł wycelowany w pierś mężczyzny. Krawędź broni była tak ostra, że delikatnie przesunięcie po ubraniu rozpruło materiał, oraz delikatnie rozcięło skórę na klacie, która poczęła subtelnie krwawić. Ten szlochał, wzbudzając we mnie pogardę, a nie litość. Żałosny typ. Wystarczyło zapłacić.
        Mą uwagę przykuł specyficzny dźwięk monet. Kątem oka dostrzegłam, że druga sakiewka wylądowała na stole. Spojrzałam przez ramię na właściciela monet, jednocześnie opuszczając  miecz. Spodziewałam się strażnika, który obawiał się dobyć miecza i walczyć ze mną, bądź żonkę nieszczęśnika, która obawiała się utraty swego źródła dochodów.  Nie mniej, ten widok mnie zaskoczył, gdyż nie był to ani strażnik, ani małżonka. Nie musiałam widzieć siostry, by wiedzieć, że jej zdziwienie jest równie wielkie co i moje.
        Mężczyzna był… Stosunkowo młody. Maksymalnie lat dwadzieścia sześć. Blond włosy, nieco dłuższe, zaczesane do tyłu. Ten odcień był tak intensywny, że miałam wrażenie, że jego włosy są barwy dojrzałego zboża. Oczy miał błękitne, tak bardzo błękitne, jak błękitne jest spokojne morze w czasie słonecznego popołudnia. Te dwa elementy jasno do zrozumienia mi dały, że nań z cudzoziemcem mam do czynienia. Jegomość bladą miał cerę, jakoby słońca nigdy nie widział. Uroku dodawała mu bródka, taka drobna, co na czubku brody rośnie, do tego niezbyt długa, choć wystarczająco by była widoczna. Mą uwagę nie przykuła jego anielska do bólu twarz, lecz zbroja. Droga zbroja. To nie był zwykły strażnik, ani zwykły podróżnik. Na awanturnika mi również nie wyglądał.
        Opancerzenie lekkie, z nietypowego stopu, do tego barwy wyblakłego błękitu. Nie była to pełnopłytowa zbroja, raczej poszczególne elementy nałożone na kolczugę. Hełm trzymał pod pachą, a jego zimne oczy wpatrywały się we mnie jak w najgorszą kanalię. Interesujące. U boku widniał miecz. Tu na me oblicze wkradł się złośliwy uśmieszek. Broń była ze średnio wytrzymałej stali, przytępiona, ostrze hartowane dwukrotnie. Ładna rękojeść, posrebrzana. Bogaty jegomość przede mną stał, co jeno o kradzież się prosił. Zerknęłam na Tassouri. Jej zachłanne spojrzenie pożerało każdy milimetr zbroi, oceniając, ile to warta jest poszczególna część. Ładnie siostrzyczko. Haracze, morderstwa, porwania, a teraz kradzieże? W sumie, czemu nie? Byleby wszystko w świetle zgodności z prawem, bo my przestępczyniami nie jesteśmy, co to, to nie. Obserwował mnie chłodno ów przybysz, jakoby obrońcą uciśnionych się czuł.
        - Chcecie pieniędzy? To macie, dajcie mu odejść – powiedział, a mnie urzekł jego ton. Chłodny, rzeczowy, idealny do interesów. Tassie myślała podobnie. Skoro zjawiła się praworządna krowa, to czas ją wydoić, czyż nie? Lecz siostrzyczko, ja lepiej widzę, niźli ty. Tobie pieniądze zasłaniają widok. Ja, w oddali, widzę drugiego jegomościa. Być może pokonałabym go, lecz stoisz za blisko, a nie masz gdzie uciec i jak się schować. Nie narażę twego życia, by podoić tę anielską mordę.
        - Twój kochanek chyba więcej wart jest, nie sądzisz? – Tassie, skarbie, weź zamknij swą jadaczkę, toć to nieodpowiednia chwila. Dostrzegam ruch. Tenże jegomość idzie w naszą stronę, subtelnie między stolikami lawirując. Kochana, ząbki ci wybiję, język urwę, a wargi zaszyję. Znaczy, zrobiłabym to, gdybym cię tak nie kochała, wiesz? Toć bierz te monety i znikajmy, nim do mordobicia dojdzie. Ach, no tak, nawet w mą stronę nie spojrzysz? Znaki ci daję, że masz spauzować! Uparta wiedźmo ty!
        Nadchodzi obrońca, a ty go nie widzisz? No bez jaj, Tassie kochana, ten mężczyzna jest wysoki na niemalże dwa metry! Toć cię zamorduję, Tassie. To nie człek! To rodzony wojownik! Szeroki w barach, ale nie nazbyt umięśniony, do tego szczupły. Brązowe włosy, lekko kręcone i dłuższe, spięte z tyłu na kucyk. Gęsty zarost, krótki, ale wyraźnie podkreślał wyraźny zarys szczęki. Oczy… Tassie, obiecałam mamusi, że cię nie zabiję. Teraz sobie myślę, że jak cię zamorduję, utopię, powieszę i w ogrodzie zakopię, to nie złamię obietnicy. Ten poczwar ma oczy lwa! LWA! To nie zwykły byle jaki wojak!
        Lekka zbroja na szerokiej piersi majestatycznie się malowała, ze skóry na szczęście, co miecz z łatwością przetnie. Ku mej uldze, skóra na pierwszy rzut oka zwykłą była, garbowaną, nie wystarczającą na mój miecz. Szlag. Na plecach  topór dwuręczny. Podwójny. Zabiję cię siostrzyczko, jak wcześniej nie zabiją mnie. Obserwuje mnie, tak, jak ja obserwuję jego. Każde z nas ocenia swe możliwości, więc dzięki wam bogowie za mą niepozorną zbroję, co w błąd go wprowadzi. Ślepoto, nie wpatruj się w blondasa jak cudo, bo to cud, że jeszcze mu na buty wódki nie zwróciłam. Nie jestem wystarczająco schlana, by potyczki  wyprowadzać z lwim rycerzem, co jak jakieś monstrum wygląda. Tym sposobem, zbierajmy się siostrzyczko, błagam cię. Srał pies, o czym dyskutowaliśmy. Zbierajmy się…
        - Przepraszam. – Do mych uszu dotarł bełkot najbardziej trzeźwego jegomościa w tejże gospodzie. Uniosłam brwi, spoglądając na strażnika, który słaniał się na nogach. Interesujący widok, aż urzekł me chłodne serce. Wstawiony, czy też udaje, bym mu dupy nie sprała jak dzieciakowi? Na blondyna oblicze podobne zdziwienie wpłynęło. Spojrzał na przybysza, później mi posłał spojrzenie. Nie umknęło to mej uwadze.
        - Słucham? – Kultura pięknisia do krwawienia me uszy doprowadza. To ja klnę jak szewc, pluję na buty przechodniom i spojrzeniem miażdżę, a on mą opinię dewastuje! Słucham? Może proszę, od razu, jaśnie panie powiesz?
        - Czego? – warknęłam. Mój głos zadziałał natychmiastowo. Strażnik drgnął, krok do tyłu zrobił, oczy opuścił i jak dziecko na przestępstwie przyłapane wyglądał. Toć żałosny to widok.
        - Panie, nie denerwuj tej pannicy. To mistrzyni ostrza! Żaden z nas czyszczenia butów jest niegodzien! Nie prowokuj, bo krew niepotrzebną przelejesz. - Przewróciłam oczami, spoglądając na siostrę. Skomlał jak pies, co do dobicia idzie. To strażnik, tak? Litości, panowie. Jednakowoż, zasiałeś cień strachu w sercu anielskiej mordki. Toć słyszał o mej opinii. Dzięki ci, piesku, teraz waruj do nogi.
        - Zjeżdżaj, nim miecz ci w dupę wsadzę – mruknęłam na niego, posyłając gniewne spojrzenie. Człek uciekł w tłum, w pokłonach, prawie nosem podłogi dotykając. Lwi mąż już stanął opodal nas, a ma siostra dostrzegła go w końcu. Przemilczę fakt, iż jej oczy poszerzyły się i zamiast jego kosztorys przeprowadzać, nad urodą się zachwyca.
        Rycerz stał, jeśli go tak zwać mogę, spoglądając na ludzi objętych trwogą, po czym na mnie swe przeniósł spojrzenie. Miecz schowałam, co nim wymachiwać jak zabawką będę? Ręce pod biustem zaplotłam, subtelnie eksponując me zalety. Pf. Mężczyźni. Jakże łatwo ich odciągnąć od sporów i kłótni? Wystarczy, że kobieta trochę biustu okaże i zapominają o waśniach. Ten jednakowoż był inny. Hardo w me oczy spoglądał, a jego oblicze bez emocji w zastanowienie mnie wprawiało. Kimże ty jesteś, człeku? Hm?
        - Przybyłem do gospody, by Mistrza ostrzy spotkać. Przez myśl mi nie przemknęło, żeś jest…
        - Kobietą? – wtrąciłam się w jego wypowiedź, prychając gardząco. Czy mordobiciem tylko mężczyźni mogli się chlubić? Dyskryminacja!
        - Bandytką – dokończył, mej reakcji wyczekując. Bandytką? Toć to…
        - To zniewaga, mości panie – odezwała się ma droga siostra, stojąc obok mnie. Rękę władczo na mym ramieniu położyła. Hola hola! Co ja jestem? Twój sługa? Weź tę rączkę, nim ci ją utnę, bo robisz się coraz gorsza. Jakby czytając w myślach, perlisty uśmiech posyła na spotkanie z mą chęcią mordu. Ponownie przewróciłam oczami, co zaiste, nie umknęło uwadze blondyna. Wpatrywał się w nas, próbując odszyfrować, o czym to myślą te dwie, czarnowłose pannice. Kij ci w oko, przystojniaku. Ta cisza była trochu irytująca. Nie tylko ja tak sądziłam. Poklepałam Tassie po plecach, a ta zgarnęła mieszek z pieniędzmi.
        - To my znikamy, póki pieniądze na wódę mamy – wzięłam butelkę schłodzonego alkoholu z zamiarem wyjścia, gdy w ścianę, tuż obok mniej głowy, wbił się topór dwuręczny. Nie, żeby zablokował mą możliwość wyjścia, czy chłodne metalu oko łapczywie spoglądało na mą tętnicę…  Teoretycznie, powinnam podkulić ogon, przeprosić i dać drapaka. Teoretycznie.
        - Te, kociaczku, coś ci się w łbie popierdoliło, czy totalnie odjebało? – warknęłam, odpychając Tassie do tyłu. Stanęła w bezpiecznej odległości. Toć walczyć nie mogłam, martwiąc się o nią jednocześnie. Podobne pomyślał wielkolud, bo blondyna odrzucił, a ten jak szmaciana lalka znikł w tłumie. Krzepę to ten gość posiada.
        - Obraziłaś mojego przyjaciela – stwierdził z dzikim, warczącym wręcz akcentem, wyrywając topór ze ściany, a ja czmychnęłam w tłum. Nie miałam czasu rozglądać się za siostrą, bo stal mignęła mi przed oczami. Oj, robi się niebezpiecznie. Dobyłam miecza, uchylając się przez kolejnym, płaskim cięciem. Pierwsza zasada, wyprowadź z równowagi.
        - Przyjaciela? Tak się nazywa kochanków w tych okolicach? – zawołałam, próbując przebić swój głos ponad krzyki ludzi, co w panikę wpadli. Zrobiło się małe zamieszanie, co na mą korzyść działało, bom przeciętnym amenteryjczykiem byłam. Ludzie biegali przerażeni, myśląc, że siła rażenia dotknie również ich. Cóż, nie można było tego wykluczyć.
        - Zamknij dziób, nasienie diabła! – O, ciekawe sformułowanie. Do kogo on woła… A, wiem, do mnie. Śmiech szaleńca wydobył się z mego gardła. Doskoczyłam do barbarzyńcy, gdy wyprowadzał cios znad głowy. Kopniak w brzuch wyprowadziłam, a ciężar broni przeważył. Olbrzym runął na ziemię, a broń potoczyła się po niej z łoskotem. Toć nawet się nie zamachnęłam! To miała być walka? Litości!
        Ktoś mnie popchnął, poleciałam na ziemię. Twarde deski w tej gospodzie mają. Zerknęłam, zbierając się szybko z podłogi, krew z nosa ścierając. Blondynek o anielskiej urodzie pragnie bym poprawiała naturę? Toć dobrze, mości pani, poharatam ci mordkę, aż miło.
        - Księżniczka! – zawołałam, a rycerz skrzywił się, słysząc me wołanie. Zakręciłam mieczem w dłoni.  Cholera, jeden miecz, drugi gdzieś leży. Tassie! Mój ty aniele! Siostra stanęła na ladzie, ukazując mi, iż trzyma drugą mą broń. Rzuciłam się w kierunku rycerzyka, podrzucając swój miecz w jego stronę, a ten głupiec upuścił swój, by złapać moje ostrze, a ja celnym kopniakiem w powaliłam go na ziemię nim pochwycił Akkara w dłonie. Pochwyciłam broń, którą rzuciła siostra, wyszarpnęłam drugą, obok zaskoczonego rycerza wbita w drewnianą deskę spoczywała.
        Radować się nie miałam co. Wielkolud już na nogach stał, a ze złości cały się trząsł. Świetnie! Na odchodnym jeszcze nadepnęłam twarz leżącego blondwłosego jegomościa, zaiste, nos mu łamiąc. Przynajmniej, jak mąż, a nie panna, wyglądać będzie. Wielkolud ryknął wściekle, ruszając na mnie, na oślep. Zaiste, uchylić się w prawo, czy też lewo, po czym nogę podstawić.
        Nagle cudzoziemiec potknął się o niewidzialną, stalową nić i poleciał do przodu. Gdybym mogła, to paskudnym ptakiem nielotem bym go nazwała. Wylądował wprost na blondynie, który zawył od ciężaru jego ciała, a topór potoczył się po ziemi. Chciałam go wykopnąć jeszcze dalej, by pod stołami się ukrył, jeno tylko na jednej nodze poczęłam podskakiwać. Ciężkie cholerstwo! I twarde! Definitywnie, za trzeźwa żem była do tej potyczki. Nawet się nie zmachałam. Obserwowałam, jak olbrzym próbuje się unieść, walki dalej pragnął, lecz ma siostra kucnęła przed nim, posyłając anielski uśmiech. Zamarł, spoglądając na jej twarz, a ta co? Naturalnie, ogłuszyła go. Wałkiem.
        - Tassie, skądś ty ten wałek wytrzasnęłaś? – Poczęłam się histerycznie śmiać, obserwując jak zakręciła nim, niczym mieczem. Posłała mi urażone spojrzenie.
        - To dobra broń!
        - Nie wątpię, jedna z niewielu, która tobie krzywdy nie zrobi – stwierdziłam, ruszając po nasz plecak z rzeczami. Ulotnić się powinnyśmy, nim ci dwaj jegomoście przytomność odzyskają. Zarzuciłam plecak na ramię, odwróciłam i zamarłam.
        - Kochanie, ciebie posrało? Nie pieprznęłaś się tak tym wałkiem przypadkiem? – zawołałam, patrząc, jak ta przeszukuje ciała awanturników, zbierając co cenniejsze. Posłała mi gniewne spojrzenie.
        - Zarobić pragnę! – zawołała, a ja westchnęłam. Jakże tu jej nie kochać?
        - Toć zbieraj swoje sznurki, wałek też możesz wziąć. I spadamy, komu w drogę, temu nożem po plecach – mruknęłam bardzo entuzjastycznie, spoglądając na roztrzaskaną butelkę wódki. Kiedy to ja ją upuściłam? Och, pewnie, gdy mnie popchnęli. Toć to zniewaga dla dobrego alkoholu. Odwróciłam się, szukając wzrokiem barmanki. Ta, za ladą się chowała. Chwila, ludzi nie ma? Wszyscy uciekli? Mądre pieski, nie ma co. Minęłam bez słowa siostrę, co biżuterię, monety i wszystko co cenne zbierała, oraz swą cenną stalową nić zwijała. Kiedy ją rozwinęła, cholera ją wie. Zawsze skutecznie to robiła.
        Za barem dostrzegłam sporej wielkości beczkę. Uchyliłam wieko, zaglądając do środka. Aż me oczy rozbłysły radością. Wódka! Kilkanaście butelek! Zdjęłam z ramienia torbę, poczęłam ładować prowiant na drogę. Weszły prawie wszystkie, tylko jeszcze…
        - Tassie! – zawołałam, wyciągając z dna torby pluszowego misia. Maskotka siostry szczęście nam przynosiła, choć nie rozumiem, jak to robiła. Zabawka była urocza. W kształcie misia, szarego, co już oczu nie posiadał, miejscami zaszyte łaty miał, a uszko oderwane. Co ma siostra z nim robiła w dzieciństwie, to strach pomyśleć. Wzięła ode mnie pluszowego misia, a ja na jego miejsce wcisnęłam ostatnią buteleczkę wódki. Na odchodnym się ładnie pożegnałyśmy i ruszyłyśmy.

        Nie wiem ile żeśmy szły, ale butelek w plecaku ubyło o co najmniej połowę. Wesoło się dyskutowało, ale świat zaczął bardziej wirować, niźli sobie tego życzyłyśmy. Dla bezpieczeństwa wrzuciłam maskotkę do plecaka. Słońce chyliło się ku horyzontowi, lecz od strony wschodu nadciągały ciężkie, burzowe chmury. Nie zapowiadały niczego dobrego, zwłaszcza w Amenteris. Teraz jednak usiadłyśmy na skraju mostu, spoglądając w wodę, która pod nami płynęła spokojnie, jak strumień życia nieprzerwany. Położyłam się, spoglądając w chmury, wzięłam głęboki wdech i ze świstem powietrze z płuc wypuściłam. Piękny dzień.
        O poranku dobijanie nie bardzo martwych trupów, następnie takie słabe mordobicie w gospodzie, co przeciwnicy podpici byli, bo amatorskie błędy czynili, a na koniec zebranie łupów wojennych. Teraz oglądanie zachodu w towarzystwie mej zacnej, młodszej siostruni. Czy można marzyć o lepszym życiu? Tassie pewnie błądziła podobnie po swych myślach, bo zachichotała pod nosem w pijackim amoku, po czym z jej ust wydobyła się znana mi melodia. Zamknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć, skąd znam tę nutę, gdy ma siostra zaśpiewała:
        - Aaa, kotki dwa… - Tyle zrozumiałam z jej pijackiego śpiewania. Zachichotałam. Kołysanka, którą nam mamka śpiewała przed snem, ambitna nie była, lecz przyjemnie koiła nerwy. Na me oblicze wpełzł błogi uśmiech, a ja westchnęłam z ulgą. Choć myśl o tamtych dwóch cudzoziemcach z gospody nie dawała mi spokoju. Może pierwszy raz me oczy ujrzały te mordy, lecz czułam, że nie ostatni. T
        - Nativia? – usłyszałam jej niepewny głos. Uchyliłam jedną powiekę, spoglądając na nią w milczeniu. Patrzyła na mnie, a jej oczy zdradzały mi, że pragnie szczerej odpowiedzi na pytanie, które zadają jej usta.
        - Słucham cię, ma droga?
        - Myślisz, że kiedyś napiszą o nas kołysankę? – zachichotałam, kręcąc głową i ponownie zamykając oczy.
        - Kołysankę? – Mój głos brzmiał bardziej pogodnie, niż pragnęłam, ale to nie szkodzi. Ma siostra może widzieć mnie w dobrym nastroju. – Żeby dzieci nami straszyć przed snem? Absolutnie! O nas napiszą balladę!
        - Balladę? – powtórzyła jak echo, a ja wyszczerzyłam zęby w okrutnym uśmiechu. Piękna wizja przyszłości.
        - Tak, balladę o siostrach, którą śpiewać będą dorośli późną nocą przy kominku. Ich serca wypełnią się trwogą, oczy zajdą łzami i będą się modlić, by nas na swej życiowej drodze nie spotkać. – Wstałam, dobywając miecza i poczynając walczyć z wyimaginowanym przeciwnikiem.
        - O czym będzie mówić ta ballada? – jej głos był pełen pozytywnego nastawienia i nadziei. O czymże może marzyć młoda, piękna kobieta o nieprzeciętnych umiejętnościach? O małżeństwie? A w życiu, przed tym uciekałyśmy. Gotowanie, dzieci, pieluchy… Toć to nie dla nas. Dla nas wojaczka, mordobicie i sława! Tak! Sława! I pieniądze!
        - O czym? O kim, ma droga! O siostrach! Starszej, mistrzyni ostrza – ukłoniłam się teatralnie – oraz młodszej, krwawej oszustce. – Wstała, wykonując podobny ukłon, choć zapijaczony umysł znacznie gorzej miał z utrzymaniem równowagi, a wypiłyśmy tyle samo!
        - Jam jest Krwawa oszustka! – zawołała wesoło, unosząc ręce do góry i śmiejąc się wniebogłosy. Obserwowałam ją z uśmiechem. Była szczęśliwa i o nic więcej nie prosiłam, bo całe swe życie poświęciłam na to, by jej żyło się dobrze. Tak bardzo pragnęłam ją taką widzieć, że byłam gotowa zaprzedać duszę demonom. Nagle zamarła, spoglądając na mnie wyczekująco. Zachichotałam.
        - Jam jest Mistrzyni ostrza.
Tekst jest stary, ale jary, dlatego postanowiłam go poprawić. Kolejne rozdziały czekają cierpliwie na swoją kolej, która prędzej czy później nadejdzie. Jestem zadowolona z tego, a co więcej, jest to przewodnik po moim świecie, Amenteris. Myślę, że lektura przednia, dobrze umila czas. No i jest mój ulubiony gatunek fantasy.

Nativia wykonana przez Raptorzysko
© 2012 - 2024 nuadell
Comments20
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
misza-pawlowski's avatar
Bardzo przypomina mi to Magicznych Wojowników, Linę i jej siostrę. Dobre, może trochę zbyt rozwlekłe. Toć, zacna - trochę zbyt często się pojawia mam wrażenie. Opisy można by skrócić tak myślę bo wygląda to jak próba przełożenia filmu tudzież anime na powieść, wszystkie procesy myślowe, opisy, gagi itd itp..mam nadzieję że rozumiesz o co mi chodzi. Osobiście przypadło mi do gustu